Najwyższy czas, by napisać kilka słów o przebiegu naszej budowy. Pewnie nie znalazłbym na to czasu, gdyby nie cholerna grypa, przed którą nie ma ucieczki. Broniłem się dzielnie całą jesień... przyszła w Nowym Roku :].
Ostatnie półrocze, nie było jednak tak piękne, jak pierwsza połowa 2012 roku. Plan był zacny - zamieszkać na święta . Do końca czerwca szło magicznie szybko, terminy były dotrzymane, domek "rósł" w oczach, i nawet czasem kilkudniowe opóźnienie w dostawie materiału nie wyprowadzało mnie z równowagi jak...
No właśnie schody zaczęły się przed hydrauliką… wszystko uzgodnione, co, gdzie i za ile - tyle, że na przysłowiową gębę. Na kilka dni przed rozpoczęciem prac zostałem wykołowany. Miałem co prawda namiar na solidnego fachowca, jednakże zobowiązany byłem czekać na swoją kolej. To był dopiero przedsmak mających nastąpić zdarzeń. Wcześniej, tj. w pierwszej dekadzie lipca podpisałem umowę na współfinansowanie przyłącza do sieci wodno-kanalizacyjnej. Do 15 lipca zobowiązano mnie do uiszczenia opłaty w kwocie 2000 złotych na poczet tejże inwestycji. Prace ze strony spółki miały zostać zakończone do dnia 15 sierpnia, a zakończyły się …. 30 listopada !!! – jeżeli byłoby mi dane nagrodziłbym szanownego pana prezesa owej spółki godłem TERAZ POLSKA. Dlaczego tak długo trwało przyłącze, nie dowiedziałem się do dnia dzisiejszego. Większej fuszery nie widziałem na oczy. Wyszło przy tym wiele ciekawostek. Okazało się bowiem, że zawór z wodą, do którego miałem zostać podłączony znajdował się u sąsiada na prywatnej posesji, pomiędzy garażem, a bramą wjazdową. Szczęście w nieszczęściu, że nie było tam wyłożonej kostki brukowej, wylewki betonowej czy jakiejkolwiek innej nawierzchni. Panowie wydrążyli 1,5 m jamę, następnie rozkopali 50 metrów drogi i dotarli wreszcie na miejsce. Zapytałem za jakiś czas pana prezesa, jak to możliwe, że w XXI wieku, przy tak zaawansowanej technice można w taki sposób uzbroić działki? – skwitował bardzo wymijająco – „Takie dostaliśmy wytyczne”
Jeszcze większe jaja były z kanalizacją. Podłączenie rozpoczęło się od „duszy” strony. Od studzienki… do studzienki przed moją posesją, a następnie do domu. I tu kolejny zonk. „Fachowiec” odkopał na szerokość szpadla rurę wychodzącą z domu i telefonicznie zakomunikował mi, że mamy 20 cm różnicy w poziomie. Musisz rozkuwać chudziak w pokoju i podnieść rurę wyżej nad ławę – ochoczo zakomunikował. Wtedy to się we mnie zagotowało. Nie było żadnego tłumaczenia, robotnicy zgodnie potwierdzali, że spadek wynosi zaledwie 0,5% na 1mb. Co chcesz to rób, to jak walka z wiatrakami. Chciał nie chciał trzeba było kuć i kopać. Gabinet do wysokości metra pokrył się ziemią, odkopaliśmy rurę, podnieśliśmy wyżej, zakopaliśmy – zajęło to bagatela cały dzień roboczy. Żeby było śmieszniej różnica wynosiła zaledwie 4cm na moją niekorzyść – ale 4 to nie 20 !!! – tylko po co mścić się na własnym zdrowiu za głupotę innych ? i nadszedł dzień WSZYSTKICH ŚWIĘTYCH
Niebawem ciekawsze info… dość już tych animozji – głowa do góry. Nie mniej jednak wyczulam i nie życzę innym takich chorych sytuacji.. Pozdrowienia dla budujących :)